Człowiek uczy się na błędach!

22 października, 2024


Zdarzyło się to 6 lat temu, byłam na pierwszym roku studiów. Piątek. Z nowo poznanymi kolegami i koleżankami wybraliśmy się na spotkanie integracyjne do pubu. W autobusie nocnym był tłok, portfel z dokumentami miałam schowany w bocznej kieszeni torebki jednak zaaferowana rozmowami z towarzyszami nie zauważyłam kiedy ktoś mi go wyciągnął.

Brak portfela zauważyłam dopiero rano kiedy szykowałam się do wyjścia na zakupy i chciałam sprawdzić czy mam odpowiednią ilość gotówki. Z początku pomyślałam, że może w nocy gdzieś go przełożyłam. Jednak po przeszukaniu „strategicznych” miejsc upewniłam się, że zostałam okradziona. Impulsem było podejście do komputera i sprawdzenie salda na bankowym koncie internetowym. Na szczęście było tyle ile być powinno – w całej swej nierozgarniętości byłam na tyle rozgarnięta aby nie nosić PIN-u gdzieś na kartce. Potem oczywiście zadzwoniłam na infolinię banku i zablokowałam kartę. Oprócz niewielkiej sumy pieniędzy w portfelu miałam legitymację studencką i kartę bankomatową. Niestety nie poszłam zgłosić kradzieży na policję. Trochę z lenistwa a trochę z przekonania, że zastrzeżenie karty bankomatowej jest wystarczające. Jakież było moje zdziwienie kiedy to po około 1,5 roku od tego wydarzenia dostałam wezwanie z PKP z nakazem uregulowania mandatu kredytowego.

Szybka retrospekcja, próba przypomnienia sobie wydarzeń z okresu kiedy został wystawiony mandat. Spojrzałam jeszcze raz na datę oraz mandat i dostałam olśnienia – na mandacie widniał numer mojej skradzionej legitymacji studenckiej. Była to jeszcze legitymacja starego typu – kartonik z przyklejonym zdjęciem które nietrudno było odkleić i przykleić jakiekolwiek inne. Byłam zszokowana i bezradna. Zdawałam sobie sprawę, że niewiele wskóram tłumaczeniem, że tą legitymację dawno mi skradziono (tym bardziej, że nie miałam żadnego dokumentu który to potwierdzi). Koniec końców opłaciłam mandat. Koszt wyrobienia nowych dokumentów a potem zapłacenia mandatu nie był nawet porównywalny do nerwów jakimi przypłaciłam całą tę historię. Nieprzyjemne jest wyjmowanie korespondencji ze skrzynki z obawą że to kolejny mandat lub ponaglenie do spłaty kredytu.

Historia skończyła się „tylko” jednym cudzym mandatem ale mnie nauczyło, żeby lepiej pilnować dokumentów lub co czynię jeszcze częściej, nie biorę ze sobą dokumentów, jeśli wiem że nie będą mi one tego dnia potrzebne.

Druga historia jest jak najbardziej prawdziwa choć mniej realna. Człowiek uczy się na błędach więc po kradzieży w autobusie myślałam, że nie dam już żadnemu rabusiowi okazji do wzbogacenia się moim kosztem.

Zaczęłam pracować w pewnym salonie RTV. Sprzęt był dość drogi więc była możliwa opcja zakupu na raty. Oczywiście spisywaniem umów zajmowali się pracownicy czyli ja i 3 moich współpracowników.

Któregoś dnia chciałam coś sprawdzić i weszłam do systemu komputerowego w archiwalne umowy. Zdziwiłam się gdy zobaczyłam na jednej z umów swoje nazwisko, ale, że mam dość popularne pomyślałam, że to zbieg okoliczności. Ludzka ciekawość kazała mi wejść w szczegóły umowy i wtedy oniemiałam! Były wszystkie moje dane: numer dowodu, PESEL, adres zameldowania. Z umowy wynikało, że „kupiłam” w 12 ratach dość drogi telewizor plazmowy. Szybko zawołałam szefową, czy widzi to co ja bo nie wierzyłam własnym oczom. Wiedziałyśmy, że zrobił to ktoś z firmy więc długo nie trwało ustalenie sprawcy: podał jako adres korespondencyjny swój prawdziwy adres. To dlatego nie dostałam żadnego pisma z banku i żyłam w nieświadomości, że „mam” jakiekolwiek raty. Szefowa zawołała tego człowieka. Jak tłumaczył sam nie mógł wziąć towaru na raty (negatywna historia kredytowa w BIK) więc „pożyczył” mój dowód i jak myślał sprawa nie wyjdzie nigdy na światło dzienne jeśli będzie terminowo płacił raty.

Człowiek ten bezczelnie wyciągnął mi dowód z torebki (w pracy nie mamy szafek tylko wspólny socjalny pokój który jest równocześnie kuchnią jadalnią i przebieralnią), spisał „ze mną” raty i podrobił mój podpis. Sprawa jest obecnie w prokuraturze, nie wiem jak się zakończy ale zupełnie straciłam wiarę w ludzi. Co prawda nie poniosłam żadnej straty finansowej z tej sytuacji, jednak świadomość że przez pół roku pracowałam z oszustem i cwaniakiem który być może regularnie grzebał mi po torebce nauczyła mnie, aby mieć oczy dookoła głowy nawet w najbliższym otoczeniu.

Apeluję do ludzi, aby pilnowali jak oka w głowie swoich torebek i portfeli. Jak wcześniej wspomniałam warto brać poszczególne dokumenty tylko wtedy kiedy wiemy, że będą nam akurat potrzebne. Moja babcia nosi ze sobą zafoliowane ksero dowodu osobistego; w razie wypadku (odpukać) nie będzie problemu z ustaleniem jej tożsamości a dla złodzieja jest to bezużyteczne. Pamiętajmy aby zachować czujność w pracy, na uczelni czy tam gdzie są wspólne szatnie. Wystarczy że złodziej wykradnie mam dokument nawet na kilka godzin i możemy mieć przez to problemy.

Jednak, gdy już zgubimy czy nas okradną nie liczmy na łut szczęścia i nie pozostawiajmy niezastrzeżonych dokumentów. Karty bankomatowe można zastrzec telefonicznie w ciągu kilku chwil, wizyta na komisariacie to już dłuższa wycieczka jednak naprawdę warto dokonać tych formalności gdyż nasze dokumenty w rękach niepowołanej osoby mogą nas kosztować wiele pieniędzy jak i nieprzespanych nocy.

Autor: Justyna Czerwińska – Laureatka konkursu na najciekawszą historię opisującą konsekwencje utraty dokumentów

Główni Patroni Medialni Kampanii:
Obserwuj nas!
Organizator: